sobota, 25 lipca 2015

Wspomnienia mojego dzieciństwa - dom babci:)

Dawno nie odwiedzałam ludzi i miejsca, które kocham. W natłoku myśli, spraw i obowiązków zapomniałam się zatrzymać i odetchnąć. Pędziłam jak szalona już od dłuższego czasu, ale ile można? Jak długo mogą działać baterie? Chyba już czas nabrać nowych sił.
Jako, że od dłuższego czasu chodziła za mną myśl wyjazdu do babci, postanowiłam wreszcie coś z tym zrobić. Z samego sobotniego rana, razem z szałOLInową mamą wybrałyśmy się na gościnę:)

Dom mojej babci jest miejscem mojego dzieciństwa. To mój drugi dom. Między ludźmi, którzy tam mieszkają, czuję się dobrze, spokojnie, tam mogę się zrelaksować.
Z każdym zakątkiem wiąże się mnóstwo wspomnień, takich, że nie raz padałam ze śmiechu podczas rozmów z kuzynkami, z którymi spędzałam w tamtym okresie masę czasu. Każde miejsce, nie ważne czy to podwórko, dom, pole, ogród, stodoła, miejsce pod schodami, drzewa, przyczepa, każde, dosłownie każde jest przepełnione szczęściem dzieci, które mogły się bawić tam od rana do nocy. Boże, jakie to wspaniałe wychowywać się na gospodarstwie lub choć jakiś czas na nim przebywać.


Pierwszymi stworzeniami jakie nas przywitały były koty dzikusy (już nie ma dzieci, które mogłyby je wygłaskać i oswoić) oraz pies, któremu o dziwo, znudziło się szczekanie.


Na spacer po ogrodzie wybrałam się z wujkiem. 
Z dumą prezentował dorodne owoce drzew i krzewów, które dogląda i pielęgnuje. 


Podziwialiśmy śliwki węgierki, nektarynki, orzechy, maliny i czerwone porzeczki. 






Zaskoczyły mnie olbrzymie orzechy laskowe. Nigdy nie miałam okazji podziwiać tak dorodnych owoców. 




Niektóre owoce kojarzą mi się z często głupimi, przyznaję, pomysłami:)

Weźmy na przykład takie wiśnie.
Piękne, dorodne, czerwone, a niektóre aż czarne. Z przyjemnością zerwać sobie kilka wisienek prosto z gałęzi, ale wyobraźcie sobie jak się mały człowiek może zmęczyć, gdy pomaga przy zaprawach, a tych wisienek trzeba zerwać trochę więcej niż kilka.
Co się dzieje, gdy dorośli w domu pestkują wiśnie, a dzieci zostają same? Też pestkują wiśnie, ale na swój sposób. Do dziś pamiętam radość i poplamione koszulki od wiśni, którymi rozgrywałyśmy mecz badmintona... Tak, wiem... Mądre to nie było, zmarnowałyśmy sporo jedzenia, ale wtedy tak nie myślałyśmy. Zabawa była przednia:)
Wiśni zawsze było sporo w ogrodzie babci. Teraz, od kilku lat, wujek zasadził sporo wiśni i z ogrodu zrobił się mały sad. Mimo, że roślin jest sporo, wujek dba, o każde drzewko, a te odwdzięczają mu się owocami. 

Trzy niesforne dziewczynki już dorosły i nie grają wiśniami, tylko zrywają do miski, tak jak babcia przykazała:)




Pomiędzy robieniem nowych „domków” w najróżniejszych miejscach, bardzo często biegłyśmy z dziewczynami na kawałek chleba z pomidorem. Babcia od lat hoduje malinówki, najpyszniejsze pomidory jakie jadłam:)



Bardzo często wieczorami wspinałam się na drzewo i wcinałam pyszne jabłka- papierówki. Siedząc na drzewie oglądałam zachody słońca. Oto dojrzewające papierówki:) Nie mogę się ich doczekać.


Ile kamieni i ozdób wrzuciłam do stawu przed domem... nie sposób to zliczyć. Co jakiś czas, gdy miałam jakieś marzenie poświęcałam swoje pierścionki, kamyki, bransoletki mamy i składałam niejako ofiarę naturze, by w zamian za prezenty wrzucane do stawu spełniała moje marzenia. Nie przypominam sobie, czy przynosiło to efekty, ale najwyraźniej tak, skoro byłam szczęśliwym dzieckiem.


Niestety żadnej kury wyścigowej nie udało mi się sfotografować.. Nic dziwnego. Wszystkie uciekły jak tylko wyczuły moją obecność na podwórku. Pewnie pamiętają jak to wiązałyśmy im kokardy i smycz na szyi ze wstążek. Nie raz były wyprowadzane na spacer:)) Nie ma kur, ale za to są kaczki modelki. Do niedawna były też gęsi gryzityłki, ale nie wiem gdzie się podziały.



Mogłabym tak długo opowiadać o przygodach swojego dzieciństwa. Podczas każdego spotkania rodzinnego, nasi rodzice i wujkowie są bombardowani coraz to nowymi historyjkami, które wspominamy i które postanawiamy ujawnić:) Wspomnienia razem z kuzynkami, mam cudowne. Podobnie jak kwiaty mojej babci. 



Jak dobrze, że gdy tylko się tego pragnie, można do nich wrócić.
 I do ukochanego miejsca.
A przede wszystkim do osób bliskich:)

środa, 22 lipca 2015

Czego nasze sprytne paluszki nie zrobią?

Poniedziałki bywają ciężkie...

Cooo?
Nieee

Poniedziałki na pewno takie nie są dla dzieci z grupy Ekstra, Bomba, Szał.
Dla nich nie ma rzeczy niemożliwych, nie ma prac nie do zrobienia, tak w ogóle, nie ma problemu.
Nawet wtedy, gdy szałOLInka zaproponuje im wykonanie własnoręcznie zrobionych odlewów gipsowych.

Co to takiego dla tak sprytnych paluszków... zresztą, sami zobaczcie:)

Najpierw zabieramy się za formy do odlewów.













Praca gotowa.
Czas na gips.


Czekając na malowanie...






Pędzelki do ręki:)













wtorek, 21 lipca 2015

Rośnij ciasto, rośniiiiiij, bo Cie zjem:)

O co chodzi w pieczeniu? O to, by tak wpłynąć swoimi myślami na składniki przygotowywanego dania, że będą rosły, nabierały kolorów, kształtów, smakowitego zapachu …ahh



Chodzi o to, by posiłek zupełnie dobrowolnie i z przyjemnością chciał być jak najszybciej przez nas  zjedzony. By o niczym innym nie marzył.

Dziś pozwalamy wypełnić przeznaczenie naszym pizz.
Oddajemy każdej pizzy energię…


Skupiamy się na każdym szczególe…







Wybieramy najlepszej jakości składniki…


Angażujemy mamę do poszczególnych prac,


 booo nikt nie pomoże i nie zrozumie nas bardziej niż mama:)

Danie trafia do prawdziwego „pizzowego” SPA- piekarnika. My w tym czasie, nie tracąc zapału do pracy, zabieramy się za przygotowania do imprezy.
Imprezy? Ok, ok. Prawie imprezy. Robimy piniatę.










Rozkoszujemy się smakiem samodzielnie zrobionej pizzy:))